wtorek, 25 grudnia 2012

Pierwszy post po końcu świata



Wypadałoby zacząć od przedstawienia się.
Jestem Wojtek i mam 28 lat.

To będzie mój blog dotyczący treningu siłowo - wydolnościowo - wytrzymałościowego
oraz o sensownym sposobie żywienia, tak więc odpuszczę sobie na razie pisanie o tym, co robię w życiu prywatnym ;)

Będę informował głównie o tym, jakie ćwiczenia robię, z czym mam problemy, jak wygląda mój plan dnia itp.

Dodatkowo raz na jakiś czas wrzucę jakiś ciekawy przepis na smaczne i rozsądne żarcie.
Mówię rozsądne, bo nie zamierzam jechać na sałatkach i wodzie. To jest dobre dla wielorybów z USA, które naprawdę potrzebują takiej diety, żeby cokolwiek się ruszyło w dół.
A Amerykanie jak wiemy, mają tendencje do przesadzania w dowolną stronę.

Tak więc jak się odchudzamy, to żremy tekturę i trawę, popijając to wszystko wodą
z roztopionego, żółtego śniegu z góry Fuji i pobłogosławioną przez Pana Miyagi z Karate Kida
(przecież, żeby coś w USA sprzedać, trzeba dorobić do tego orientalne chuju muju).

Anyway.
Każdy mój wpis postaram się także okrasić jakąś ciekawą muzyką.
Dzisiaj będzie to The Bug - Poison Dart.
Idealne do ćwiczeń. Puszczasz, podkręcasz basy i padasz w trans.





Wracając do tematu.
Co się w ogóle stało?

Stało się to, że ważę teraz najwięcej w swoim życiu.

Ha! A pamiętam czasy, gdy startowałem w zawodach w kategorii wagowej lekko - półśmiesznej, czyli do 65kg.
Przy moim wzroście (175cm) byłem zatem niezłym szczawikiem.
Potem nabrałem masy dzięki siłowni i trzymałem wagę 77kg przez kilka lat.

Ale to, co jest teraz, to jakaś patologia.
Siedząco - pierdzący tryb życia, śmieciowe żarcie, brak ruchu i booooom!
89kg!


Znaczy nie przeszkadza mi waga sama w sobie, bo to tylko cyferki.
Ale jak czuje się dyskomfort w oddychaniu przy próbie zawiązania buta, to już nie jest fajnie.
Albo dochodzenie do siebie przez pół godziny po zejściu ze sceny to też słaba opcja,
gdzie kumple z zespołu poganiają Cię, bo trzeba sprzęt zabrać i zjeżdżać do hotelu.

Do tego sprawność fizyczna na poziomie kalekiego pancernika.
Brakuje mi tej mojej zwinności.
A pomyśleć, że kiedyś wchodziłem po linie pod sam sufit sali gimnastycznej, używając tylko rąk...



Czyli postanowiłem schudnąć :)

Wielka filozofia to nie jest (kwejk mojego autorstwa jakby co):




Tak więc na test idzie ciekawy program treningowy - P90X.
Trwa on 90 dni i jest na tyle dobrze rozplanowany, że nie nudzimy się treningiem.

Akcesoria potrzebne do dobrego wykonywania wszystkich ćwiczeń, to:

- drążek do podciągania
- guma treningowa
- hantelki
- wydrukowana karta, na której zapisujemy ile powtórzeń danego ćwiczenia wykonaliśmy
w danym dniu, żeby samemu się zmotywować do zrobienia więcej niż tydzień temu :)
Poza tym widzimy swój progres w kolejnych tygodniach.

Opcjonalnie także:

- mata do yogi

- podpórki do pompek (przy zwykłych pompkach bez podpórek bolą mnie nadgarstki)





Trening robimy codziennie przez 6 dni.

Siódmego dnia robimy odpoczynek lub rozciąganie.

Każdy trening trwa ok. godziny.

W dni nieparzyste mamy ćwiczenia czysto siłowe.
W dni parzyste natomiast mamy treningi aerobowe lub ogólnorozwojowe.

Generalnie w pierwszej fazie (4 tygodnie) wygląda to tak:

Poniedziałek - klatka i plecy oraz brzuch
Wtorek - plyometrics (ćwiczenia z podskokami)
Środa - biceps i triceps oraz brzuch
Czwartek - yoga
Piątek - nogi i plecy oraz brzuch
Sobota - Kenpo (takie karate na sucho)


Tutaj muszę się przyznać, że jestem już po miesiącu ćwiczeń.
Schudłem prawie 5 kilo (chudnę z tłuszczu i buduję mięśnie) i trochę "ładniej" wyglądam. Oczywiście do ideału sporo mi brakuje, ale wiem, że wykonałem dopiero 1/3 programu.

Ćwiczenia generalnie są spoko.
Wszystkie poza jednym.
Moja koleżanka Malta mnie zabije, ale nie trawię yogi.
Nie dość, że sama forma treningu mi nie odpowiada (wolę dynamiczne treningi), to jeszcze się kurewsko ślizgam na tym parkiecie. Nie mam dywanów, więc nawet mata do yogi nie pomaga, bo ślizgam się wtedy razem z nią.


Zamiast yogi powtarzam albo plyometrics albo kenpo.

No, ale pomimo tego, że program zacząłem miesiąc temu, to wykonałem fotki mojego patologicznego stanu zanim zabrałem się do roboty.

Proszę oto tłusta świnia w pełnej krasie:


























Pewnie znalazłyby się ze dwie osoby, które powiedziałyby, że nie jest tak źle.
Że znają grubszych itp.
No ale skoro to mój najgorszy stan fizyczny w całym moim życiu, to nie zamierzam doprowadzić się do stanu, w którym te dwie osoby powiedziałyby, że rzeczywiście jestem kuzynem kaszalota.

Tak więc do roboty.
A to dopiero początek. Jeszcze długa droga przede mną.


I chyba koniec pisania na dzisiaj.


Do następnego wpisu.

4 komentarze:

  1. pierwsze koty za płoty! wow! ale - wniosek z jogą jest taki: po pierwsze masz kiepską matę, a po drugie nie próbowałeś dynamicznej formy... i to coś wiecej niz rozciaganie. mimo wszystko trzymam kciuki!!! m. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadza się Marta. Niestety nie mam żadnego wyboru. Filmik treningowy jest jeden. Nudny jak flaki z olejem.
    A łapy rozjeżdżają mi się jak tygodniowemu kociakowi na lodzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nudny jest za 1 razem ale jak robisz 2 raz cały 1,5 godz filmik i oczywiscie sie nie slizgasz to z kazdym tygodniem czekasz zeby sie sprawdzic ile tym razem wytrzymasz na samych rekach a po całym filmiku leje sie z ciebie jak po dobrym cardio ;p

    OdpowiedzUsuń
  4. oj wojtu wojtu, jak chcesz o progressie i podobnych pisac to tumblr zaloz sobie a nie na blogerra walisz hehehe ;) tak czy inaczej - powodzenia :D!!

    z p90x to tylko plyo lubie hehe, osobiscie katuje insanity z Beachbody (glownie dlatego ze nie trzeba zadnych ciezarkow ha).

    pozdrawiam!

    Beatu
    betty-art.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń